wtorek, 21 października 2014

Rozdział 23 - Po prostu ze mną zostań... + Epilog

   Seny Namikaze, przeciera zaspane oczy. Było dość wcześnie, ale nareszcie uzyskał zgodę na opuszczenie szpitala. Z tego powodu nie miał zamiaru swojego czasu na coś takiego, jak spanie. Pragnął, jak najszybciej opuścić to miejsce, inaczej zwariuję. Chwycił ręcznik, zestaw do mycia zębów oraz czyste ubrania, następnie poczłapał do szpitalnej łazienki. Kilkanaście minut później stał nagi pod prysznicem, namydlając swoje ciało. Jutrzejszego dnia odbędzie się pogrzeb Uchihy Sasuke. To wydarzenie przyprawiało go o dreszcze. Czy powinien się na nim pojawić? Wygłosić jakąś wzruszającą wypowiedź, jak przystało na dobrego (eks)przyjaciela? Ale czy to nie byłby wtedy zwykły hipokrytyzm, skoro to właśnie on go zabił? "Ach, jakie to było męczące" - pomyślał, łapiąc się za głowę, przez co piana dostała mu się do oczu.
 - Aj cholera, ale szczypie! - piszczał Naruto ze łzami w oczach.
Z zamkniętymi ślepiami zaczął macać na oślep ścianę w poszukiwaniu kurka z ciepłą wodą. W końcu znalazł owy przedmiot, dzięki któremu poczuł na swojej skórze przyjemny strumień ciepłej wody.
   Po pewnym czasie stał w pełni ubrany przy swoim szpitalnym łóżku. Przyodział zwykłe, czarne spodnie oraz szarą koszulkę z czerwonym wirem na plecach. Opaskę z znakiem wioski Liścia zawiązał na ramieniu, zaś czarną torbę ze swoimi gratami przewiesił przez prawy bark. W końcu pogwizdując cichutko, wyszedł z pokoju. Odebrał jeszcze wypis od Ino, następnie z uśmiechem opuścił szpitalne mury. Zamierzał pójść prosto do domu i nim w jego głowie zrodziła się myśl, aby wstąpić na ramen, usłyszał, jak ktoś go woła. Odwrócił się zaskoczony do tyłu, widząc, jak w jego kierunku zbliża się Neji.
 - Musimy porozmawiać. - mówi poważnie, nie przyjmując słowa sprzeciwu.

   Późnym rankiem do gabinetu Hokage zmierzała Haruno Sakura. Stojąc spokojnie pod drzwiami, uderzyła w nie trzy razy, następnie odsunęła się do tyłu. Do jej uszu dobiega głośny krzyk słowa "Wejść". Zielonooka bez słowa sprzeciwu otwiera drzwi i wchodzi do pomieszczenia. Przystając w samym centrum pokoju, Sakura spogląda na blondynkę, która jest zwrócona do niej plecami.
 - Jak się czujesz? - pyta Tsunade, zdając sobie sprawę, że nie otrzyma odpowiedzi. 
Haruno prychając pod nosem, założyła kosmyk niesfornych włosów za ucho. 
 - I co ja mam ci powiedzieć? Jakby na to nie patrzeć, żyłam w przekonaniu, że go kochałam. Jednakże miałam czas, aby to sobie wszystko przemyśleć. Jednego mogę być pewna., to nie była miłość. Do tego teraz, kiedy nie żyje... Nie tęsknie za nim, a moje serce jest całe. A to wszystko dlatego, że Uchiha Sasuke, nigdy nie zajmował ważnego miejsca w moim serduchu. - mówiąc to, położyła rękę tam, skąd wydobywało się wesołe oraz silne "bum bum". 
Nie czekając na komentarz brązowookiej wyszła z gabinetu, spoglądając w przyszłość z wysoko uniesioną głową. 

   Naruto chyba nigdy nie dowiedziałby się, że ma tak wygodne łóżko, gdyby nie spędził dziś na nim wiele czasu, zatracając się we własnych myślach. Dzisiejsza rozmowa z Nejim była niezwykle trudna i ciążka do strawienia. To co usłyszał w dniu dzisiejszym, nie należało do najsympatyczniejszych rzeczy. Ciszy towarzyszy jego spokojny oddech, gdy rozlega się nieśmiałe pukanie do drzwi. Blondyn zwleka się z wyrka, następnie otwiera drzwiczki. To Hinata, którą automatycznie wpuszcza do środka. Chłopak kieruję swoje kroki do kuchni, lecz nie słysząc żadnych zabiegów za sobą, odwrócił się do tyłu.Spojrzał na nią z niemym pytaniem w oczach. 
 - Naruto, myślę... że nie powinniśmy być razem. - mówiąc to, wybuchła niepohamowanym płaczem.  
Nie myśląc nad tym co robi, przyciągnął ją do siebie mocno przytulając i głaszcząc po plecach.
 - Cii, głuptasie... Już dobrze, wiem o wszystkim.

   ...Siedzieli w ulubionym lokalu Naruto - Ramen Ichiraku. Aktualnie byli jedynymi klientami i chociaż dania zostały już przygotowane, nawet ich nie tknęli. 
 - Wiesz, że przez dłuższy okres czasu rodzina Hinaty z nią włącznie nie mieszkała w Konosze, prawda? Zastanawiałeś się może dlaczego? - spytał Neji, mrużąc oczy. 
Namikaze zmarszczył brwi, zastanawiając się poważnie nad odpowiedzią. Jednakże zdał sobie sprawę, że nie wiedział. Jakby na to nie spojrzeć, to po prostu nie interesowało go, więc nie pytał. Hyuuga wyczuwając myśli Uzumakiego, zmroził go groźnym spojrzeniem, następnie kontynuował: 
 - Wszystko zaczęło się, kiedy Hinata była kilkuletnim dzieckiem. Jej matka wdała się w romans, ale ten człowiek jedynie ją wykorzystał, a potem wyrzucił do kosza, jak zużytą chusteczkę higieniczną. O wszystkim dowiedział się mąż, jednakże dla dobra własnego nazwiska, przygarnął ją z powrotem, nie komentując ani słowem tego incydentu. - powiedział Neji, następnie zjadł ciasteczko "Naruto" ze swojego ramenu. 
 - I to koniec?
 - Niestety nie... Pani Hyuuga bardzo kochała tamtego człowieka, aż w końcu popełniła samobójstwo. Wieści szybko rozniosły po wiosce i zaczęły przykre plotki. Dla własnego dobra zniknęli, dopóki sprawa całkowicie nie ucichła. - powiedział cicho
 - Kim był ten mężczyzna? - spytał Naruto, ostrożnie przełykając makron. 
 - Kim pytasz? Był bliskim kuzynem twojej matki, czyli kolejny popieprzony Uzumaki. 
Miska ramenu z hukiem uderza o ziemie. 

Chłopak łapie ją za policzki, a w jego oczach tlą się łzy. Przez krótką chwilę waha się, jednak w końcu opiera własną skroń o jej czoło. 
 - Obiecuję, że nasza historia będzie mieć inne zakończenie. Obiecuję, że nikt więcej cię nie skrzywdzi, Obiecuję, że nie uronisz już ani jednej łzy. A także przysięgam, że choćbym znowu miał stracić, ty zawsze pozostaniesz... tutaj. - przy ostatnich słowach, sięgnął po dłoń dziewczyny, kładąc ją na swoim sercu. 
 - Naruto... - po policzkach dziewczyny spływały łzy.
 - Cii, po prostu ze mną zostań. - szepnął, przytulając Hyuuge mocno. 

***

W końcu nadszedł ten dzień - pogrzeb Uchihy Sasuke. Pomimo, że był zdrajcą przyszła cała wioska. Niebo było niezwykle czyste, bez ani jednej chmurki. Naruto jednym uchem słuchał przemowy Tsunade, drugim wypuszczał. Jego wzrok skierowany był na drewnianym prostopadłościanie, który został opuszczany do średniej wielkości dołka. Po chwili każdy z zebranych, brał garść ziemi i mówiąc swoje trzy grosze, rzucał piasek na trumnę. W pewnym momencie poczuł, jak ktoś ściska go pokrzepiająco po barku. Uniósł wzrok, gdzie napotkał twarz Kakashiego-sensei. Był prawie pewny, że się uśmiechał, ale przez jego maskę ciężko mu było to stwierdzić. W końcu nauczyciel odszedł, idąc w ślady swoich poprzedników. 
   Nadszedł i czas na Uzumakiego. Powoli zaczął iść przed siebie, wszystko ucichło. Podszedł do stosu ziemi, schylił się i nabrał jej sporą garść. Otworzył dłoń, patrząc jak piasek przelatywał mu pomiędzy palcami. Kidy zostało go niewiele, zacisnął rękę w pięść. Wyprostował się, następnie wrócił do przerwanego marszu. Czuł, jakby droga ciągnęła mu się nie miłosiernie długo, nie posiadając końca. W końcu tam jednak dotarł. Przystanął na krawędzi, następnie uniósł rękę. Patrzył spokojnie, jak ziemia obija się o drewno, nic nie mówiąc.

EPILOG ~ W NIEDALEKIEJ PRZYSZŁOŚCI

   O wczesnej porze przy bramie Wioski Liścia stały trzy postacie. Różowowłosa kunoichi przytulała Hyuuge Hinate, żegnając się na długi okres czasu. Oprócz standardowego stroju shinobi, przyodziała czarną pelerynę z kapturem. Puszczając dziewczynę, spogląda na Uzumakiego.
 - Nie rozrabiaj beze mnie, dobrze? - spytała ze śmiechem
 - Tak jest, proszę pani! - wyszczerzony, salutuję z gracją. 
Ostatni raz spogląda na rodzinną wioskę, aż w końcu przekracza jej mury. Z każdym kolejnym krokiem oddala się od domu, ale ani trochę nie żałuję. W tej chwili własnie tego potrzeba pani doktor. O więcej nie prosi... 

 - Jak myślisz, zobaczymy ją jeszcze kiedyś? - pyta Hinata, kiedy medyczka znika im z oczu. 
 - Haruno Sakure? Oczywiście, że tak. Wystarczy, że ją dogonisz. - powiedział Uzumaki, po chwili dostał mocnego kuksańca w bok od Hinaty - Ajć, a to za co? - spytał z wyrzutem 
 - Chcesz wiedzieć? - pyta, Namikaze kiwa głową - Wystarczy, jeśli mnie dogonisz. - mówi, biegnąc w stronę wioski.
Blondyn kręci z niedowierzaniem głową, następnie ze śmiechem mknie za nią.

KONIEC.

***

obrazekCóż... Gdyby mi się wczoraj podczas mycia zębów nie przypomniało, że obiecałam Wam, oddać ten króciusieńki rozdział, pewnie dalej spokojnie leżałby sobie w bloggerze xd
Szczerze mówiąc... Nie mam pojęcia co Wam napisać O.o Wciąż do mnie nie dochodzi, że To jest już koniec. Z tym blogiem (I Wami oczywiście) przeżyłam jakiś rok i około 3 miesiące z nieważne jakimi przerwami, ale na pewno będzie to ważny fragment mojego życia :D
Dziękuję Wam za wszystko. Słowa pochwały, porady, a nawet hejty xd Za komentarze, wejścia, a nawet i cichym Czytelnikom, bo i oni są ważni.
Póki co nie planuję rozstać się z blogosferą, chociaż przyznam, że na początku września miałam ochotę po raz kolejny rzucić to w cholerę, ale co zrobić? Zbyt mocno Was kocham! :*
Tak więc... Tutaj Was już Żegnam, ale na pewno jeszcze się spotkamy :)
PS. Trochę mi wstyd, że ten ostatni rozdział taki krótki :/ I'm sorry ;(

niedziela, 12 października 2014

ShikTema - Doktorek.



   Pomimo iż śmierć należy do naturalnych zjawisk, marzymy aby nastąpiła, jak najpóźniej. Boimy się tego co nas czeka, a przynajmniej myślimy, że na tym etapie wciąż będziemy "żyć". Kto wie, ale może, kiedy nasze serce przestaje bić, a ciało staję się lodowate, wtedy nie czeka na nas już nic oprócz ogarniającej pustki i ciemności? A może trafimy do raju, gdzie dostaniemy drugą szansę oraz naszych zmarłych bliskich? Niestety Temari nie potrafi wam na to odpowiedzieć, nie w tym momencie, Śmierć jest tak blisko. Szczerzy do niej zęby, a ona bez wahania chcę oddać się w jej ramiona. Powstrzymuję ją jednak potworne kłucie serca, które nakazuję się zatrzymać. Na jej (nie)szczęście, wciąż istnieli ludzie którzy walczyli o nią, pragnęli odzyskać. Pomimo iż jest to miłe, cholernie boli. Powoduję w blondynce tworzenia się rys na sercu, komplikując wybór.
 - Nie utrudniaj mi tego, Shikamaru. - szepczę, ściskając swoją koszulkę.
Nie panuje nad swoim ciałem podczas ostatnich chwil swojego życia, jednak umysł w miarę możliwości jest w porządku. Sięga w głąb niego, zatracając się w lawinie wspomnień...

   Spogląda w boczne lusterko samochodu i przygląda się niebu z którego lada chwila ma lunąć deszcz. Nic dziwnego, ponieważ w dzisiejszej prognozie pogody zapowiadali opady i burze. Dociska pedał gazu, chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce.
   Temari no Sabaku jest 20-parolatkiem, uczęszczającym na ostatnim roku studiów z prawa na Uniwersytetcie Tokijskim. Jednakże teraz wcale nie śpieszyła się na wykład, który dotyczy jej kierunku, a... medycyny. Te dwie pozycję nie mają ze sobą nic wspólnego, ale Temari zostaję właśnie w ten sposób zmuszona do spłacenia swojego długu z czasów licealnych. Jednym słowem chodzi o Ino. Nie zagłębiając się może w szczegóły o czasy przeszłe, skupmy się może na tych teraźniejszych. Wykład z medycyny poprowadzi niejaki Nara Shikamaru, czyli znany w całym kraju lekarz oraz przyjaciel rodziny Yamanaki. Noebieskooka planowała wybrać się na to spotkanie ze swoją przyjaciółką Sakurą, jednak tej coś wypadło. Jako iż Ino konieczne chcę wybrać się na ten wykład z kimś, a Temari nie ma w tym czasie żadnych zajęć oraz w grę wchodzi spłacenie długu... Sabaku po prostu nie może powiedzieć "nie".
   Rozmyślania kobiety przerywa dzwonek jej komórki. Bez wahania sięga do torebki, aby odszukać telefon, nie skupiając się odpowiednio na drodze. Niestety, jej torebka ma dość spore wyposażenie. Zirytowana nachyliła się bardziej nad owym przedmiotem, kompletnie ignorując wszystko co dzieje się wokół niej. Będąc blisko uniwersytetu, przez skupienie uwagi tam gdzie nie trzeba, nie zauważa czarnego samochodu jadącego wprost na nią. Nieświadoma tego zaczyna skręcać w stronę Akademi, tak, jak wspomniane wcześniej auto. Na szczęście kierowca samochodu w porę zahamowuję - zaledwie parę centymetrów przed nią - gwałtownie przyciskając klakson. Zaskoczona Temari wyjmuję w końcu telefon z torby i nim odbiera połączenie, obrzuca wzrokiem wściekłego faceta za kierownicą.
 - Uważaj, jak jeździsz palancie! - krzyczy, nastpnie wjeżdża na parking dla uczniów i studentów.
Pogrążona w rozmowie nie zauważa, że auto wciąż jedzie za nią.

   Powoli wspinała się po schodach budynku, przypatrując się czekającej na niej Ino. Dziewczyna ubrana jest w obcisłe dżinsy oraz jasno-niebieską koszulę na długi rękaw z ćwiekami na kołnierzu, który jest zapięty pod samą szyję. Na stopy nałożyła szare botki, a włosy ma związane w zwykłego kucyka. Ma rozdrażniony wyraz twarzy. Cóż, może dlatego, że przez Temari obie są już spóźnione i zostają przez to zajęte najlepsze miejsca w sali? Ledwo wspina się na samą górę, Ino okręca się na pięcie i bez słowa otwiera drzwi sali w której ma odbyć się ten jednorazowy wykład. O co się tak denerwować? Że przegapi, jak ten facet zacznie się im użalać, że medycyna to bardzo trudny kierunek i jakie to on ma życie? No dobra, może trochę przesada. Przecież tylko dlatego, że nie lubi oraz boi się lekarzy, nie musi tak być, prawda?
   Drepczze za Ino, spuszczając głowę w dół. To naprawdę jest krępujące, kiedy każdy się na ciebie patrzy. Dopiero, gdy zajmuję siedzenie na środku pierwszego rzędu (czyli jedyne wolne miejsca), odwarza się unieść wzrok oraz wyprostować plecy. Mruży oczy, przyglądając się niejakiemu doktorowi Nara. Ubrany w prosty czarny garnitur oraz włosamizwiązanymi w kucyk, rozgląda się po tłumie. Jest przystojny, to fakt, ale jego osobę otacza jakaś dziwna aura. I kiedy wzrok Shikamaru zatrzymuję się na niej, a on uśmiecha sie diabolicznie, wie, że jest w tym coś więcej. W duchu zaczyna modlić się, aby ten wykład kończy się jak najszybciej, kiedy z jego ust powoli wydobywają się słowa.

   Zaczyna przysypiać, kiedy czuję, jak Ino szturcha ją w ramię. Roztargniona siada pod kątem 90 stopni i zaspanym wzrokiem spogląda na patrzącego na nią wykładowcę. Rumieni się ze wstydu oraz zdaję sobie sprawę, że Nara nieźle bawi się jej kosztem o czym świadczył rozbawiony uśmieszek na twarzy.
 - Panno...?
 - Sabaku no Temari. - stara się dobrze zapanować nad głosem.
 - Panno Sabaku, wolę, aby nie tylko ciałem, również duchem uczestniczyła pani na tym wykładzie. Szczególnie, kiedy poruszyliśmy tak ważny temat, jak: "Co powoduję najwięcej wypadków na drogach?" Może poda nam panna, jakiś przykład? - pyta, podchodząc w jej stronę.
O mamuniu, tylko nie mówcie, że dzisiejsza akcja przed uniwersytetem...?
 - Nie mam pojęcia.
 - Och, doprawdy? Jest pani aż tak beznadziejna? Większość przepytanych przeze mnie osób odpowiada, że kierowca musiał być  pijany. A co jeżeli jest trzeźwy? Dlaczego w takim razie dochodzi do wypadku?
 - Ponieważ kierowca jedzie za szbko, wpada w poślizg, jest ciemno...
 - I?
 - Nie zwracał uwagi na drogę. - mówi cicho, chąc zapaść się pod ziemie.
 - Brawo, jednak nie jest pani aż tak głupia, jak myślałem. - odpowiada, następnie dziękuję wszystkim zebranym za uwagę, tym samym kończąc swój "fascynujący" wykład.
Sudenci zaczynają wychodzić z sali i kiedy stawia pierwszy krok w stronę wyjścia, zatrzymuję ją władczy głos Nary.
 - Panna Sabaku niech zostanie.
Spogląda rozpaczliwym wzrokiem w kierunku Ino, jednak ta gdzieś znika. Temari przygryza wargę i rusza w miarę własnych możliwości, pewnie w jego stronę. 
 - Mam nadzieję, że czegoś pani się nauczyła.
Nie odpowiada.
 - Zaniesie pani moje rzeczy do samochodu. - odpowiada, uśmiechając się drapieżnie. 
 - Chyba żartujesz?! - krzyczy oburzona.
 - Och, a więc przeszliśmy na "ty"?
Wściekła chwyta jego graty, następnie rusza w stronę parkingu szkolnego. 
 - W sumie to nawet lepiej. Denerwuję mnie mówienie do równej mi wiekiem osobie, per "pani/pan", Temari. - mówi ze śmiechem, mocno akcentując jej imię. 
Przyśpiesza chód i nim zdaję sobie sprawę, stoi przed autem Shikamaru. Zwinie odbiera swoje rzeczy z jego rąk, następnie Nara otwiera drzwiczki ze strony pasażera. 
 - Wsiadaj.
 - Co proszę? - odpowiada ogłupiała.
 - Chyba nie myślisz, że pozwolę takiej idiotce jak ty, jeszcze raz usiąść za kierownicę? Dziewczyno, kto ci w ogóle dał prawo jazdy? - mówi oburzony i nim Sabaku zdaję sobie z tego sprawę, siedzi z nim w samochodzie, podając mu niechętnie swój adres zamieszkania. 

   Wściekła kobieta trzaska drzwiami, wchodząc do swojego mieszkania. Przeklina w duchu Shikamaru oraz rzuca torbę na fotel, następnie maszeruję do kuchni. Otwiera lodówkę i wyjmuję puszkę Pepsi. Wchodzi do salonu, chcąc obejrzeć swój serial. Siedząc na kanapie, wlepia ślipia w ekran telewizora, myślami jest gdzie indziej. Wciąż na nowo odtwarza wydarzenia dzisiejszego dnia. Katując swój umysł, brutalnie uderza głową o poduszkę i ma nadzieje, że ten okropny dzień "magicznie" zniknie. 
   Słyszy dźwięk przychodzącego SMS'a, wyciąga rękę do stolika w poszukiwaniu telefonu. Marszczy czoło na widok nieznanego numeru, następnie otwiera wiadomość:


"Jutro. 12.00. Kawiarnia za rogiem.
Nara Shikamaru"

   Zaciska usta w wąską kreskę i zastanawia się, jak doktor staję się posiadaczem jej numeru telefonu. patrzy jeszcze raz na treść SMS'a, zastanawiając się co robić. Planuję nie przyjść, ale jest też ciekawa, czego od niej chcę. Poza tym, wie gdzie mieszka...

   Następnego dnia w samo południe, staję po drugiej stronie ulicy i przygląda się miejscu ich spotkania. Wiatr wściekle bawi się jej włosami, wciąż na nowo przysłania widok kobiecie. Rozdrażniona czesze niesforne kosmyki za uszy. Nabiera głośno powietrza, następnie stawia stopę na jezdni. To zwykła kawiarnia, zwykłe spotkanie z człowiekiem, którego o mało nie staranowałaś samochodem. Uspokajała się w duchu, starając się jakoś opanować nerwy. Otwiera drzwi kawiarenki, napawając się zapachem świeżo parzonej kawy. Rozgląda się po pomieszczeniu, szuka doktorka. Krzywi się nieznacznie, kiedy widzi, że Shikamaru zajął stolik w samym centrum lokalu. Jej nieskrywana nadzieja, że usiądą gdzieś na końcu, właśnie pryska jak mydlana bańka. Wolnym krokiem podchodzi do niego i przygląda się, jak miętosi białą serwetkę od sztućców. Czyżby zżera go strach? Odchrząka, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Zaskoczony unosi głowę do góry, patrząc na nią z niedowierzaniem w oczach.
 - Przyszłaś... - mówi, jakby wciąż nie wierząc, że stoi ona przed nim.
Czy naprawdę aż tak bardzo mu zależy, ażeby przyszła? Tak prostym gestem sprawia, że... Nie, to niemożliwe. 
 - Usiądź. - mówi po dłuższej chwili i wraca do swojego znudzonego tonu głosu.
Chwilowa sympatia jaką przed chwilą do niego poczuła, rozpływa się w powietrzu. Wzdycha ciężko, następnie zajmuję wskazane przez niego miejsce.
 - Czego ode mnie chcesz? - warczy, chcąc od razu przejść do rzeczy.
 - Temari, nie tak agresywnie. - odpowiada ze śmiechem, rozbawiony jej zachowaniem.
Kiedy zaczyna otwierać usta do ich stolika podchodzi kelner. Oni to naprawdę zawsze pojawiają się w nieodpowiednim momencie. Zamawia mrożoną herbatę, a Shikamaru zwykłą kawę z cukrem. Czeka chwilę aż kelner oddala się na bezpieczną odległość, następnie wraca do rozmowy. 
 - Jest coś, co chcę żebyś dla mnie zrobiła.
 - Och, a niby dlaczego mam ci w czymkolwiek pomóc? - pyta, krzyżując ręce na piersiach.
 - Ponieważ tylko ty dasz sobie z tym radę. - odpowiada, uśmiechając się tajemniczo.
 - Doprawdy? A cóż to takiego?
 - Udawaj moją narzeczoną. - mówi poważnie, nie odrywając wzroku od jej oczu.

   Wiosenne promienie słoneczne wdzierają się do jej sypialni, wesoło wędrując po twarzy kobiety.  Mruga kilkakrotnie powiekami poprawiając ostrość obrazu, następnie przewraca się na plecy, ziewając szeroko. Kiedy przeciąga się porządnie, zamierza jeszcze raz przetrzeć oczy, kiedy zwraca uwagę na nowy element niej. Drogi pierścionek zaręczynowy widniejący na jej dłoni.
 - Żartujesz, tak? - pyta, kompletnie zdezorientowana tym, co właśnie słyszy.
 - Oczywiście, że nie. Widzisz Temari, mój ojciec już jakiś czas temu "łagodnie" poinformował mnie, że dopóki nie znajdę sobie przynajmniej ODPOWIEDNIEJ narzeczonej, nie mam nawet co myśleć o tym, aby oddał mi stołek ordynatora chirurgi. Od tamtego momentu staranie szukam kobiety z którą mogę spędzić resztę życia. Niestety bez większego skutku. I kiedy mam już się poddać, spotykam ciebie. Czuję, że jesteś kobietą, którą zaakceptuję mój ojciec. Naturalnie, oferuję ci związek czysto formalny. Jeżeli zostaniesz przyjęta do rodzinny przez mojego rodziciela, po pewnym czasie weźmiemy ślub w urzędzie, a kiedy zostanę ordynatorem - rozwód z orzeczeniem o mojej winie rozpadu życia małżeńskiego. Zdaje sobie sprawę, że nie tak łatwo będzie mi cię przekonać, ale obiecuję, że gdy będzie po wszystkim, zniknę z twojego życia raz na zawsze, a jako iż jestem natrętną osobą, zamierzam przekonywać cię aż do skutku.
Nie ma zbyt wiele do stracenia, dlatego się zgadza.
   Podobno w życiu nie ma dobrej ani złej odpowiedzi. Mimo tego zazwyczaj kwestionujemy nasz wybór, zastanawiając się, jak wygląda przyszłość, gdy zostanie przez nas wybrana inna droga. W życiu nie raz zostajemy poddani wszelakim decyzjom. 
 - Zgadzam się. - odpowiada, widząc jak na jego twarzy formuję się maska dezorientacji, która szybko zostaje zdominowana przez ogromną radość. Nie potrafi również się nie uśmiechnąć.

   Trzęsącą się ręką, przejeżdża szminką po ustach, rozmazując się przy tym. Klnie siarczyście, następnie zaczyna naprawiać szkody.
 - Nie denerwuj się tak. Przecież cię nie zgwałci. - odpowiada Shikamaru, siedząc spokojnie.
 - łatwo ci mówić. - fuknęła, zerkając na niego znad lusterka.
Po ponad tygodniu ich narzeczeństwa, Shikamaru załatwia im spotkanie z jego ojcem. Cóż, doktorek nie próżnuję przez cały ten czas. Pręży się i gimnastykuję, ażeby zaprezentować ją przed jego tatą jak najlepiej. Każe nawet, aby wyuczyła się parunastu kwestii w razie gdyby, ma okazać się, że nie umie kulturalnie i mądrze prowadzić konwersacji z drugą osobą. 
 - Dlaczego? - pyta, bawiąc się kieliszkiem do wina.
Kiedy zaczyna otwierać buzie, zauważa, jak w ich stronę zbliża się uderzająco podobny mężczyzna do Shikamaru. Zerka na doktorka, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. W tym samym czasie wstali ze swoich siedzeń i ze sztucznym uśmiechem doklejonym do twarzy, witali jego ojca. 
 - Konnichiwa. - mówi, kiedy mężczyzna jest już dostatecznie blisko nich.
 - Konnichiwa, Otōsan. - wtóruję jej Shikamaru.
 - Dziękuję, osiądźcie. - odpowiada pan Nara, zajmując miejsce między nimi.
Chwilowe szuranie krzeseł i zapada niezręczna cisza, którą przerywa przyjście kelnera. Wybieranie potraw przeciąga się przez długi okres czasu, przez co Temari czuję się, jak osoba która poznaję wieczność. 
 - Jak długo się znacie? - pyta pan Nara, kładąc serwetkę na kolana.
 - Od...
 - Nie ciebie pytam, Shikamaru. 
 - Od roku, a w aktualnym stanie prawie od dwóch tygodni. - Idealnie  kłamstwo, doskonale wyuczone na pamięć.
Szczerze mówiąc źle się z tym czuję. Nie jest człowiekiem, któremu łatwo wychodzi oszukiwanie innych. A jeżeli już to zrobi, potem niemiłosiernie dokucza jej sumienie. 
 - Och, doprawdy? A gdzież to się poznaliście, jeśli można wiedzieć?
 - Na uczelni, a raczej przed nią. O mało nie wjechałam autem w pańskiego syna. - odpowiada, dostając mocnego kopa w piszczel od doktorka.
Postanowiła, że nie będzie kłamać...
 - Ach, tak? Zazwyczaj słyszę: "Spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy" bądź "Wybrałam się z koleżankami do klubu, kiedy podszedł do mnie Shikamaru i zapytał, czy nie chciałabym z nim zatańczyć" - mówi pan Nara, ale widząc zszokowaną minę syna, dodaję - Naprawdę sądziłeś, że nic nie wiem? W każdym razie co jest dalej, Temari?
 - Zaproponował, że odwiezie mnie do domu, a następnego dnia zaproponował kawę. 
...ale postanawia zostawić parę rzeczy w tajemnicy.

 - Udało się, Temari! Naprawdę cię polubił! - krzyczy uradowany Shikamaru, okręcając zaskoczoną kobietę wokół niego w radosnym tańcu.
 - Pomimo tego, że nie trzymałam się twoich poleceń. - odpowiada, krzywiąc się przy tym lekko.
 - Czasem nie można trzymać się planu. - mruczy, chwytając zaborczo jej podbródek, następnie spogląda w orzechowe oczy kobiety i składa na ustach blondynki natarczywy pocałunek, pełen obaw, że ona magicznie mu zniknie.
Nie ma pojęcia, kiedy zaczyna czuć do niej coś więcej niż zwykłą tolerancję jej osoby. Temari krok po kroczku wdziera się do jego serca, aż w końcu oplata się mocno o uczucia miłosne doktorka, pragnąc od niego, aby i on zaczął czuć do niej te żarliwe uczucie. Czując wyraźną akceptację oraz chęć na coś więcej niż pocałunek ze strony Sabaku, zmniejsza ciężar nacisku, całując ją delikatniej. Rozchyla usta, pozwalając aby ich języki, zaczęły własną pieszczotę. Nigdy nie był aż tak pewny swoich uczuć.

   Kiedy z jej ust wydobywają się słowa: "Zgadzam się", nie sądzi, że ta decyzja aż tak namiesza w jej życiu. Z udawanego związku powstaję prawdziwy. To nie są właściwe fundamenty ich relacji. Oczywiście nie powstrzymuję ich to przed tym, aby pogłębiać ten stan rzeczy.
   Od momentu tamtego pocałunku, upłynie już półtorej miesiąca. Wszystko idzie jak po maśle, a data ślubu już ustalona. Czego chcieć więcej?
   Jedzie właśnie do biura Shikamaru, nucąc pod nosem najnowszy hit zespołu Sheppard. Doktorek dzwoniąc około południa, kiedy brała długi, gorący prysznic, poprosił ją, aby przywiozła mu dokumenty leżące w kuchni. Temari hamuję na parkingu, następnie wysiada z usta w podskokach, kierując się do szpitala. Wsiada do windy, następnie klika przycisk z odpowiednią liczbą. Chwilę później stoi pod drzwiami mężczyzny. Nie czekając na zaproszenie, wchodzi do środka. Otwiera usta, kiedy zdaję sobie sprawę, że coś jest nie tak. Shikamaru stoi do niej odwrócony plecami z twarzą do okna, a z jego ust wydobywa się dym. On prawie nigdy nie pali.
 - Coś się stało? - pyta zaniepokojona. 
Ciężki wdech, kolejny obłok dymu, a jego ramiona napinają się jeszcze bardziej.
 - Powinniśmy się rozstać. - mówi w końcu, wciąż odwrócony do niej plecami. 
 - Nie rozumiem. - odpowiada zdezorientowana, marszcząc brwi.
 - Chcę to przerwać. To co jest między nami.
 - Ale...
 - Temari, nadal nie rozumiesz? Naprawdę jesteś aż tak beznadziejna, ja myślę? Próbuję ci powiedzieć, że z tobą zrywam, że nie zamierzam się z tobą żenić, że nic do ciebie czuję. To wszystko co jest między nami to jedne, wielkie kłamstwo. - mówi, odwracając się w końcu w jej stronę, patrząc na nią z odrazą. 
 - Nie wierzę ci... Nie wierzę ci, słyszysz? NIE WIERZĘ CI, DO CHOLERY! - krzyczy, łapiąc się za głowę, jakby mając nadzieję, że w ten sposób prawda do niej nie dotrze.
Zaczyna wycofywać się z jego gabinetu w kierunku schodów, widząc jak Shikamaru patrzy na nią z bólem w oczach, a ręce zaciska w pięści. W końcu biegnie schodami w dół, potykając się o własne nogi. Słyszy, jak Shikamaru krzyczy, że ma wrócić, ale ona nie słucha. Jak przez mgłę pamięta moment, kiedy wsiada do auta. Nie zapina pasów. Przez ścianę łez odpala silnik, następnie wjeżdża na autostradę. Wciąż płaczę. Nic nie widzi. Czuję, że uderza w coś... potem nastaję ciemność.

W szalonym tempie uciska klatkę piersiową Temari, próbując przywrócić jej puls. 
 - Shikamaru, przestań...
Patrzy na okaleczone ciało Sabaku z uczuciem, wie że ona z tego wejdzie. Jest taka silna.
 - Shikamaru, przestań! ONA JUŻ NIE ŻYJĘ! - krzyczy jego ojciec, zabierając go od niej.
Szamoczę się, krzyczy na daremno. 
 - Czas zgonu: 2.34.


~♥~

Bonus:

Helloł!

Ja wiem, ja wiem... Macie ochotę mnie zamordować. Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że się wyrobie przed kolonią, ale nie wyszło. Potem na drugi dzień po powrocie do domu, zaczęła się szkoła, a ja zdałam sobie sprawę, że nie mam kompletnie czasu i pisanie na miesiąc zostało odłożone na półkę z napisem "Później". Teraz zaczyna mi się powoli wszystko normować i wracać na właściwe tory, ale jak to się mówi: "Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca" No, ale już możecie przeczytać to coś i za jakiś tydzień oczekiwać końca historii ♥ Miłość i pasja ♥ Rozdział został w sumie już dawno napisany w lipcu, ale że jestem uparta i zależy mi na tym, aby to był ostatni wpis na blogu, to cóż...
W każdym razie żegnam, oczekuję wielu komentarzy (nawet z hejtami) i... to tyle xd

środa, 6 sierpnia 2014

Kojou & Yukina (Strike the Blood) - Eliksir Nieśmiertelności

 Istnieje pewna prastara legenda o wampirze, który zabijał bez skrupułów. Jego ofiar było niezliczenie wiele, a z każdą sekundą ich lista drastycznie się powiększała. To opowieść nie dla dzieci, no chyba, że były niegrzeczne. Ta historia posiada niezliczenie wiele zakończeń, które stworzyły stare panny bez życia towarzyskiego. Jednakże żadna z nich nie jest prawdziwa. Uważam, że nadeszła pora wyjawić historie, która straciła swoje kły.

USA, stan Massachusetts, 1937 rok ~ Wczesna wiosna.

Szła wąską, kamienną ścieżką do opuszczonej kaplicy, oświetlając sobie drogę blaskiem płonącej świecy. Po pewnym czasie droga się skończyła, ukazując gęsto porośnięty las. Do uszu Yukino dobiegł dźwięk pohukującej sowy, siedzącej na gałęzi po jej prawej stronie. Ścisnęła mocniej drewniany kołek, przedzierając się przez mgłę. Spojrzała w dół, widząc, jak jej nowa suknia pokrywa się błotem. Ale znalazła coś jeszcze. Kucnęła, następnie naprowadziła misterny strumień światła na plamy, szkarłatne plamy. Dotknęła dowodów kciukiem, następnie potarła je między nim, a palcem wskazującym. Uśmiechając się drapieżnie, uniosła głowę do góry, spoglądając w ciemności. Była blisko.
Parę metrów dalej, znalazła dwa pierwsze ciała - kobiece ciała - które zostały całkowicie zmasakrowane. Zimnym okiem przyjrzała się ich obrażeniem, zdając sobie sprawę, że jedna z nich została w brutalny sposób zgwałcona. W organizmach kobiet nie zostało nawet kropli krwi, a także ich oprawca pobił je doszczętnie. Brunetka z lekkim rozbawieniem zauważyła, że jednej dziewczynie brakuję ręki. Czyżby Akatsuki Kojou był wampirem pożerającym ludzi? Ciekawe...
Szła wciąż przed siebie, napotykając zastraszającą liczbę ofiar cholernego krwiopijcy. Póki co naliczyła ich około trzydziestu, ale nie wiadomo co kryje się w samej kaplicy, prawda?
Odór krwi był coraz bardziej intensywny i nieznośny. Pięła się spokojnie w górę po kamiennych schodach, nie przyglądając się porozrzucanym częściom ciała i kałużom krwi. W końcu przystanęła przed drzwiami kaplicy, następnie marszcząc nos, pociągnęła za gałkę wrót. Weszła do ciemnego pomieszczenia, które oświetlało kilka świec, nadając mu mrocznego charakteru. O mało się nie przewróciła, gdy zauważyła niebieskowłosego mężczyznę, siedzącego na stosie ludzkich, martwych ciał. Pozbawiał krwi kolejną osobę, tym razem chłopca. Po pewnym czasie skończył, następnie bez słowa rzucił nim brutalnie o ścianę, ocierając dłonią usta ze szkarłatnej cieczy. Czarne oczy Kojou odnalazły jej. Oblizał swoje pełne wargi, jego tęczówki zapłonęły czystą czerwienią. Czy on... zamierzał ją zabić? Do cholery, jak można być takim potworem?
- Aka... - zaczęła, lecz nim zdążyła mrugnąć, zniknął.
Zaskoczona obróciła się wokół własnej osi, szukając go rozpaczliwie wzrokiem. Bez skutku, wampira nigdzie nie było. Przygryzając dolną wargę, zaczęła poważnie zastanawiać się nad tą całą sytuacja. Oszczędził ją. Dlaczego? Dlaczego jej nie zabił?
***
Długo zajęło jej ponowne wytropienie Akatsukiego. Skurczybyk był niezwykle sprytny, ale nie ostrożny. Wciąż zabijał przykrą ilość ludzi dziennie. Według Yukino, aby zaspokoić całkowicie swój codzienny głód, wystarczyłyby dwie, może trzy osoby. Oczywiście jako człowiek i Łowczyni Wampirów uważała, że nie powinien zabijać. Ba! Kojou nie wart był, egzystowania na ziemi. Do tego zastraszająca liczba ofiar mówiła jedynie o tym, jak psychiczną i złą był osobą.
Jeżeli informacja okazała się prawdziwa, wampir aktualnie upija się w barze przy szosie. Czyli, jak co każdą niedziele. Yukino zawsze intrygowało co jest takiego w tym dniu tygodnia. W niedziele nigdy nie odnotowano ani jednego zabójstwa, którego wampir, by się dopuścił. Może był wiernym katolikiem? W każdym razie powodowało to, że mężczyzna był dla niej ogromną zagadką, którą pragnęła poznać.
Popchnęła kawałek drewna - który zapewne służył jako drzwi - do przodu. W tle leciała jakaś wolniejsza piosenka, zagłuszana przez gwar rozmów, dźwięk obijanych szklanek oraz wulgarne odgłosy dochodzące z toalet. Nie krzywiąc się, weszła głębiej do pomieszczenia, uważnie sprawdzając każdy centymetr w poszukiwaniu upijającego się przy barze wampira. Przeciskając się między grupą facetów około czterdziestki, zaciskając ręce w pięści ignorowała ich ohydne komentarze, mimo iż w środku cała gotowała się ze złości. W końcu po ciężkiej drodze, polegającej na przeciśnięcie się przez tłum, dostała się do baru.
- Umm... Wie Pan może, gdzie mogę znaleźć Akatsukiego Kojou? - spytała, patrząc wyczekująco na łysiejącego barmana za ladą.
Bez słowa wskazał jej palcem na słabo oświetloną część lokalu. Bez wahania ruszyła w tamtą stronę. Z każdym krokiem zbliżała się do jego przygarbionej postaci, tonącej w kieliszkach wódki. Ostrożnie zajęła miejsce obok niego, następnie rozpoczęła pierwszą część swojego planu.
- Cóż, zniknąłeś ostatnio dość niespodziewanie, nie dając mi czasu, aby powiedzieć dlaczego przyszłam. Kojou... wiesz coś może o eliksirze nieśmiertelności? - mówiąc to, odważyła się na niego spojrzeć.
Zaskoczona odchyliła się do tylu, co chłopaka jedynie bardziej rozbawiło. Siedział o wiele za blisko. W pewnym momencie poczuła jego silną dłoń na swoim kolanie, jego gorący oddech przepełniony alkoholem na swojej szyi. Musnął językiem miejsce pod którym, znajdowała się tętnica, następnie pogryzając lekko jej ucho, szepnął:
- Skarbie, jak tak bardzo chcesz zostać wampirem, wystarczy, że poprosisz. - wymruczał seksownie, a jego dłoń wspinała się coraz wyżej.
- Senpai! Nie dlatego tu przyszłam, poza tym nie mam zamiaru stać się kimś takim, jak ty! - krzyknęła oburzona, odsuwając się gwałtownie.
- "Kimś takim, jak ty". W takim razie wyjaśnij mi, dlaczego brzydząca się wampirami Łowczyni, prosi mnie o pomoc? - Cholera, nie wzięła pod uwagę, że Akatsuki może być mądry. - Aha, a co do "senpai"... Podoba mi się. - powiedział, ukazując cały rząd białych zębów, łącznie z kłami.
Jeżeli jej twarz wcześniej nie była nawet trochę czerwona, teraz z pewnością przypominała pomidora. Przygryzając wargę, zaczęła zastanawiać się nad odpowiedzią, lecz została wyprzedzona.
- Co do tego całego eliksiru nieśmiertelności... No cóż, jestem tu dość stałym klientem, więc parę razy obiło mi się co nieco o uszy. Dlatego przykro mi, ale nie interesują mnie tego typu zabawy. - powiedział, upijając ostatni łyk wódki. - Uciekaj do domu, Kopciuszku. - dodał, znikając w tłumie.
No cóż... nie udało się. (Spokojnie, Kojou jej nie pożarł! Jeszcze... xd dop. Zbuntowanej)
***
Nie przekonała go do pomocy, nie wzbudziła w nim czystej żądzy, aby chciał posiadać ten przedmiot. W takim razie... co on tu robił, do cholery?
Opierał się spokojnie o pień drzewa z niewielkim plecakiem na plecach, ziewając z niewyspania oraz mrużąc oczy przed słońcem. Było to dość niepokojące, zważywszy na to, że nikomu nie powiedziała o swoich planach. Nie mógł wiedzieć, że to dzisiejszego ranka planowała wyruszyć ani, którędy miała iść. W takim razie... to zwykły przypadek, czyż nie?
- Akatsuki senpai... co ty tu robisz? - spytała, ściskając mocniej swoją broń.
Chłopak, powoli przeniósł swój wzrok na jej zakłopotaną tą całą sytuacją, twarz.
- Hmm... Powiedzmy, że mam zamiar ci pomóc. - po raz kolejny ukazał swoje uzębienie, ale tym razem się go nie bała.
- Skąd zmiana decyzji?
- Nie wiem... Tak po prostu.
Jakimś cudem, Yukino ta odpowiedź zupełnie wystarczyła. Kiwnęła głową i już miała zamiar wyruszyć, gdyby niepewna, przerażająca myśl.
- Senpai... Czy podczas naszej, hm... wycieczki, masz zamiar bawić się w bezwzględnego krwiopijcę? - spytała cicho, patrząc w ziemie.
- Może tak, może nie... Yukino, przyjmę chętnie każdą darowiznę. - odparł, oblizując usta.
W co ona najlepszego się wpakowała?
***
Szli w milczeniu od ponad godziny. Cisza jaka miedzy nimi panowała, dla Yukino była niezwykle kojąca. Owszem, poprosiła go o pomoc, wiedząc, że sama nie da rady. Ale to nie znacz, że zaczęła lubić wampira bądź tolerować. Po prostu zaakceptowała obecną sytuację, a przynajmniej próbowała. W końcu oboje mają ten sam cel: zdobyć eliksir nieśmiertelności. Dziewczynie nie znane były zamiary Kojou co do tego przedmiotu, a i sama nie miała ochoty, zdradzać mu swoich.
Z każdym krokiem zbliżali się do miejsca, gdzie znajdowała się substancja. Droga nie była ani łatwa, krótka czy przyjemna. W tym wypadku lepiej załatwić jakiś środek transportu, czyż nie? Wielce możliwe, aczkolwiek zbyt ryzykowne.
- Yukina... Gdzie my właściwie idziemy? - spytał Kojou, idący za nią.
- Och, no tak. Słyszałeś może o Salem? - odparła, przygryzając wargę.
Reakcja chłopaka było dość trudna do zinterpretowania, jednakże wynik zawsze ten sam: podekscytowanie z pożądaniem... Cóż, Kojou pozostawał ciągłą zagadką.
Wracając może do eliksiru, a raczej jego położenia. Z niewiadomych przyczyn miasto było opuszczone. Istnieje niezwykle wiele legend, opowiadanych przez starych panów po pijaku. Jedna z nich głosi, że duchy kobiet, które zostały oskarżone o czary, następnie spalone na stosie, nawiedzały tamtejszych ludzi oraz przyczyniały się do ich śmierci. Cóż, jak widać nie miały sumienia tak samo, jak Kojou. Bidulek, może znajdzie sobie nowe przyjaciółki.
- Jestem głodny.
Yukina parska śmiechem. Już ma zamiar mu odpyskować, że mógł sam zatroszczyć się w prowiant, gdy dociera do niej sens tych słów.
- Ty, chyba... - zaczyna, spoglądając na chłopaka.
Patrzy "spokojnie", jak wolnym krokiem zbliża się do niej. Brunetka cofa się, gdy w pewnym momencie natrafia plecami na pień drzewa. Akatsuki uśmiecha się drapieżnie, opierając dłonie po obu stronach twarzy Yukino. Puls dziewczyny przyśpiesza, robi się jej duszno. Przerażona zamknęła oczy, zaciskając mono usta. Czuję, że nie da rady dłużej ustać na nogach, gdy do jej uszu dobiega... śmiech. Zaskoczona uchyla jedną powiekę do góry. No pięknie, zażartował sobie z niej.
- Senpai! - wściekła, zamachuję się na niego ręką.
Wampir bez trudu złapał ją, zginając się wpół ze śmiechu.
- Ach Yukino, jesteś taka śmieszna. - mówił, wciąż z niej drwiąc, gdy jego wyostrzony wzrok, trafił na coś różowo-czerwonego. Dziewczyna również musiała sobie zdać tego sprawę, ponieważ jej policzki przybrały krwisty odcień.
- Zboczeniec! - pisnęła, uderzając go tym razem ze skutkiem w twarz. (Pomimo iż opowiadanie praktycznie w ogóle nie trzyma się kanonu, tego nie mogło zabraknąć xd dop. Zbuntowanej)
Zatoczył się lekko do tyłu, patrząc jak dziewczyna, zawstydzona przytrzymuję swoją spódnice. Uniósł dłoń, dotykając swojego nosa z którego ciekła krew. Himeragi Yukina, należy do dość interesujących ludzi.
***
Spokojnym wzrokiem wpatrywali się w tabliczkę "Witamy w Salem", nie wydając z siebie żadnych dźwięków. Po pewnym czasie Kojou ruszył przed siebie, pogwizdując przy tym głośno oraz wyjmując zakrwawione chusteczki z nosa. Dziewczyna ruszyła w jego ślady, pomimo przerażających ją ciemności oraz opuszczonych domów w opłakanym stanie.
- Neee, Yukino... może zrobilibyśmy sobie przerwę? Nic dzisiaj nie "jadłem", więc zaczyna mi dokuczać pra...
- Nie możesz! - pisnęła, łapiąc go za rękę.
- Hm... Czyżbyś bała się ciemności? - spytał, nachylając się nad nią.
- Nie, idioto. Póki jesteś ze mną, nie mam zamiaru pozwolić ci, zabić ani jednej osoby. - Yukina ledwo skończyła mówić, gdy do ich uszu dobiegł krzyk.
Zaskoczeni odwrócili się w lewo, skąd przed chwilą rozległ się dźwięk.
- To miasto jest jakieś popieprzone . Bierzmy ten eliksir i stąd szybko spadajmy. - mruknął Kojou, wciąż nie odwracając wzroku.
- Mhm, ale najpierw musimy pomóc tej osobie...
- Yukino, wioska jest opuszczona. Nie ma tu nikogo, oprócz nas. - powiedział, spoglądając w oczy dziewczyny.
- Ale... - zaczęła, gdy w końcu zrozumiała, co wampir miał dokładnie na myśli. Odchrząknęła, starając się, aby jej głos zabrzmiał normalnie, następnie powiedziała - Cmentarz. Eliksir znajduję się w grobowcu na cmentarzu. 
Kojou spojrzał na nią z rozbawieniem w oczach, unosząc przy tym jedną brew. W końcu ruszyli przed siebie, tak, jak dyktowała im intuicja, nie zwracając przy tym uwagi na niepokojące dźwięki. Kto wie, a może Salem wcale nie było tak opuszczone, jak się wszystkim mogło zdawać?
***
   Szli pustymi ulicami miasta, gdy w końcu zauważyli bramę od cmentarza. Kątem oka spogląda na Kojou, który miał nieodgadniony wyraz twarzy. Nabierając głośno powietrza, przekroczyła razem z Akatsukim próg cmentarzyska.
 - Senpai... jest coś czego ci nie powiedziałam. - szepnęła, wiedząc, że nie spodoba mu się to, co ma zamiar mu powiedzieć. Zaciekawiony wampir przystanął na moment, zastanawiając się, co takiego brunetka mogła przed nim ukryć.
 - W grobowcu znajdują się spalone szczątki kobiet, które brały udział w tamtej masakrze, czyli resztki popiołu jaki udało się zebrać. A eliksir został właśnie schowany w jednej z tych urn. I wydaję się, że wszystko jest niesamowicie proste, że wystarczy pogrzebać trochę w popiele. Jednakże sprawa wcale nie należy do łatwych. Po pierwsze: do grobowca mogą wejść jedynie istoty nieśmiertelne. Po drugie: przez samo dotknięcie urny, zakłócasz spokój czarownicy. Niekoniecznie skończy się to dla ciebie dobrze, więc musisz być bardzo ostrożny oraz rozsądny. Oczywiście, jeżeli kobieta naprawdę była czarownicą, ponieważ wiele z nich zostało niesłusznie oskarżone. - powiedziała na jednym wydechu, wyłamując sobie palce.
Kojou niestety nigdy nie był pojętnym uczniem, dlatego bardzo możliwe, że wciąż nie dotarł do niego sens tych słów, ponieważ trząsł się ze śmiechu. Bądź był idiotą.
 - To dlatego mnie potrzebujesz? Zawsze odwalam czarną robotę i mogę nie wyjść z tego cało, hm? - powiedział, nachylając się nad jej twarzą - Zgadzam się. - dodał, szczerząc zęby
***
   Stanął przed grobowcem, uważnie mu się przyglądając, Z wyglądu nie różnił się niczym szczególnym od wszystkich innych. Odwrócił się w stronę Yukino, która spoglądała na niego ze zmartwieniem w oczach. W dwóch krokach podszedł do dziewczyny, następnie kładąc jej dłoń na karku, przycisnął swoje wargi do ust Himeragi. Czuł, że może stamtąd nie wrócić.Ku zaskoczeniu Kojou, brunetka nie wyrywała się, a i jego twarz nie ucierpiała. Zamiast tego, wplotła mu palce we włosy, całkowicie oddając się pocałunkowi. W końcu odsunął się od niej niechętnie, próbując wyrównać oddech. Spojrzał brunetce w oczy, zacisnął usta i ruszył na spotkanie ze śmiercią.

   Patrzyła, jak jego sylwetka znika w ciemnościach, trzymając dłoń na ustach. Szczerze mówiąc nigdy nie zależało jej na eliksirze nieśmiertelności. Ba! Ona nawet nie wierzyła w jego istnienie. Na początku chciała po prostu, aby zginął w tym grobowcu, nie zabijając już ani jednej osoby. Jednakże nie sądziła nawet, że się zgodzi, ale teraz tak bardzo pragnęła cofnąć czas. Chciała znów wpleść palce w jego włosy, poczuć smak ust wampira.
 - Senpai! - krzyknęła, podbiegając do wejścia grobowca.
Chłopak stojąc na ostatnich stopniach schodów, obejrzał się przez ramię. Niestety, nim zdążył zlokalizować źródło krzyku, wejście się zatrzasnęło. Yukino upadła na kolana, zatykając sobie uszy. Zamknęła oczy. Chciała się od wszystkiego odciąć, bowiem wiedziała jedno: Akatsuki Kojou już nigdy stamtąd nie wyjdzie. To był koniec do którego się przyczyniła...

***

Bonus: 


Hi! To opowiadanie ma zakończenie, które nie jest zakończeniem. (Tak wiem, masło maślane xd) Chodzi mi o to, że wy sami możecie stworzyć własny koniec tej historii. Czy Kojou jakimś cudem się wydostanie, a może zjedzą go czarownicę? Co z eliksirem? Czy Yukina powie mu prawdę, jeżeli się spotkają? itd. Bo tak ja napisałam "Ta historia posiada niezliczenie wiele zakończeń, które stworzyły stare panny bez życia towarzyskiego." Oczywiście te stare panny to nie dosłownie :P
Szczerze mówiąc to opowiadanie było dla mnie niezwykle trudne i już nawet zaczęłam pisać inne, ale to mi się zbyt podobało, chociaż nie jest idealne. W sumie miało być bardziej strasznie, krwiście i namiętnie. Z wielu rzeczy zrezygnowałam, wiele zmieniłam...
Bye! :*
PS. Nie mam kompletnie siły, aby przeczytać je jeszcze raz i poprawić ewentualne błędy, więc jakbyście coś wyłapali i napisali w komentarzu...Arigatou :*

piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 22 - Żegnaj...

     Przez chwilę mierzyli się jedynie pełnym nienawiści spojrzeniem, lecz po chwili ruszyli na siebie, krzyżując między sobą kunaie. Mimo rzęsistego deszczu oraz grzmotów, dźwięk uderzającego metalu był doskonale słyszalny. Blondyn zatarł się mocniej pietami o ziemie i nim zwiększył dystans między nim, a Uchihą, drasnął chłopaka czubkiem kunaia w ramie, uśmiechając się przy tym z zadowolenia. Jednakże Sasuke nie przejął się tym zbytnio, jakby skupiał swoją uwagę zupełnie gdzie indziej. Namikaze zmrużył oczy, przyglądając się uważniej kruczowłosemu. Aż w końcu zrozumiał...
 - Nee, Sasuke... Zabawmy się trochę. - mówiąc to chłopak, pojawił się przed ciemnookim, następnie z pięści uderzył go w brzuch.
Naruto musiał odciągnąć Uchihe, jak najdalej od swoich przyjaciół, a szczególnie, jak najdalej od niej. Ta walka miała być tylko ich. Oczywiście Sasuke aktualnie nie posiadał się ze złości, plując na każdą stronę krwią i próbując postawić się na nogi.
 - Nie rozumiem. Ta bitwa będzie decydująca dla wszystkich, a mimo to... nie traktujesz jej na poważnie. - powiedział Sasuke, patrząc prosto w niebieskie oczy Naruto, po chwili zamienił się w zwykły kawałek drewna.
Uzumaki zaklął siarczyście, następnie obracając się na pięcie, ujrzał swojego dawnego przyjaciela, biegnącego w stronę ludzi, z którymi blondyn nie chciał, aby się spotkał. Błyskawicznie ruszył w tę stronę, rzucając w niego kunaiami oraz shurikenami, których skutecznie omijał. Przyśpieszył, a gdy był blisko niego, złapał go za tył mokrej koszuli, po chwili skupiając chakre w dłoniach, pociągnął do tyłu. Śliski grunt spowodował, że obaj upadli na ziemie. Przez chwilę tarzali się na ziemi, zadając sobie ciosy, ale... nagle zamarli, słysząc potworny wybuch w miejscu, gdzie zostawili resztę. Popielaty dym unosił się wysoko w górę, a pobliskie drzewa zapalały się, a po chwili gasły, ugaszone przez deszcz. Toczyło się tu istne piekło. Naruto udało się skupić jako pierwszemu na powrót swoją uwagę. W końcu im szybciej zakończy tą walkę, tym prędzej będzie mógł pomóc przyjaciołom. Z tym postanowieniem podniósł się błyskawicznie z ziemi, następni wszedł w Tryb Mędrca. Im częściej go używał, tym szybciej udawało mu się skumulować odpowiednią ilość czystej energii. Wykonując prosta pieczęć, stworzył 2 klony i, gdy miał zamiar przejść do tworzenia rasenshurikena, poczuł, jak w ekspresowym tempie zbliża się do niego Sasuke. Jedną z jego rąk oświetlała poświata chidori, które miał wycelowane w pierś blondyna. Namikaze zdążył w ostatniej chwili zrobić odpowiedni unik, ażeby Uchiha nie dał rady zrobić poważniejszych szkód.
  Jeżeli miał być szczery to ich walka przypominała dotychczas zabawę w kotkę i myszka. Niby coś jest, ale za chwilę któryś znika, bądź ucieka... To wszystko dla tego, że Naruto, jak kretyn chciał wierzyć, że kruczowłosy tak naprawdę jest dobrym człowiekiem, Uzumakiemu po prostu śni się zły sen. Jednakże jaki dobry człowiek, przyjaciel celuję zabójczą technikę w pierś innego człowieka, przyjaciela?
 - SASUKE!!! - krzyknął Naruto w kierunku burzowego nieba i... potem się nie ruszał....
Atmosfera zrobiła się niezwykle ciężka i gęsta, że można byłoby ją kroić nożem. Ciemnooki czekał w skupieniu, lecz powoli zaczął się niecierpliwić. Aż w końcu, gdy jego stalowe nerwy były na wyczerpaniu, blondyn niespodziewanie zniknął mu z oczu, a na szyi poczuł zimy metal w którego stukały rytmicznie krople deszczu.
 - Wiesz... nie powinieneś lekceważyć przeciwnika. - szepnął, następnie kumulując czakrę w dłoni uderzył chłopaka w plecy, przecinając lekko skórę na szyi Uchihy.
Jednakże Sasuke nadal stał stabilnie na nogach, po chwili odchylił głowę do tyłu wybuchając gromkim śmiechem. Spowodował tym również głębsze zadanie rany na szyi (Naruto nie umie trafić w tętnice ;_: dop. Zbuntowanej),  a także coraz bardziej zdziwione spojrzenie blondyna. I... chwila zwykłej nie uwagi... pozycję się zmieniły. Na mokrą glebę, poleciał strumień krwi. Zagrzmiało. Zaskoczony niebieskooki, patrzy przerażony na dłoń kruczowłosego, wystającą z jego brzucha. Wzrok mu się zamazuję, usilnie próbuje nie stracić przytomność. Cholera, czy w takim miejscu przyjdzie mu umrzeć? Nie spełniając swoich marzeń i pragnień? Nie naprawiając głupich błędów...?

 - Jak myślicie, powinniśmy mu pomóc? - spytał Kiba, pomagając Nejiemu unieruchomić znokautowanego Orochimaru oraz Kabuto.
 - Nie. To walka jedynie pomiędzy tym dwojgiem. - odparł Shikamaru, siedząc pod ogromnym dębem, który bardzo dobrze sprawdzał się w roli ochrony przed deszczem. Nara nie poszedłby z tego miejsca nawet na chwilę, choćby walnął je piorun.

   Z całych swoich sił, stara się podnieść (jakby) sklejone powieki do góry. Czuję, że uśmiecha się lekko, kiedy uchylił je o parę milimetrów. Zamazanym wzrokiem spogląda na buty Sasuke, który znajduję się przed nim. W głowie mu szumi, gdy czuję, jak brudna woda z kałuży leci wprost na jego twarz. Krztusi się, kiedy ciecz dostaję mu się do buzi. Zaskoczony zdaję sobie sprawę, że siedzi, a jego niebieskie tęczówki patrzą się tępo przed siebie. Ale już nie był na polu bitwy, a... w domu. Do uszu Uzumakiego dobiega natarczywe pukanie do drzwi o które się opiera. Dobrą chwilę później walenie w drzwiczki ustaję, następnie słyszy rozpaczliwe krzyki Hinaty:
 - Naruto, do cholery wiem, że tam jesteś! Czy naprawdę musisz być aż tak głupi i niszczyć sobie przyszłość? Wiesz co ci powiem? Jesteś zwykłym tchórzem, który nie umie poradzić sobie ze swoim życiem! Jeżeli naprawdę ci na mnie zależy rusz ten swój zajebisty tyłek z kanapy i  przestań się nad sobą użalać! [...]
Czy to było wspomnienie? Czy te zdarzenie miało już miejsce?
   [...] Trzymał ją w swoich dwunastoletnich ramionach, mocno. Bał się, że jeżeli ją puści, ta pryśnie, jak mydlana bańka. W końcu słysząc jej ciche zapewnienie na temat stanu własnego zdrowia, puścił ją niechętnie. Oczywiście nie powstrzymało to Naruto od dodania własnego komentarza. 
 - Masz szczęście, że siedzisz obok mnie. - szepnął, następnie dodał z błyskiem w oku - Sasuke, potrafi naprawdę wkurzyć. [...]
   [...] Rozbawiony przyglądał się Sakurze, która, jak rzep uczepiła się "swojego Sasuke-kuna". Skierował wzrok trochę bardziej w bok, gdzie ujrzał zażenowanego anioła, który przestępując z nogi na nogę nie wiedział co ze sobą zrobić. Namikaze z gracją godną samego Lucyfera, podszedł do granatowowłosej.  
 - Uciekamy? - mówiąc to, spoglądał w jej mleczne tęczówki. Wiedział, że dziewczyna poszłaby za nim nawet do piekła. [...]
Dlaczego teraz? Teraz, kiedy jedną nogą był w grobie, utracone wspomnienia powracały. Jedno po drugim...
   [...] Tej nocy na niebie było pełno gwiazd. Po ciężkim treningu wracał wreszcie do domu. Prawdopodobnie nie miał siły nawet już myśleć, ponieważ skręcił w niewłaściwą uliczkę przez co błądził teraz po ciemku na terenie rodu Hyuuga. Przystanął na chwilę, aby rozejrzeć się po okolicy. W pewnym momencie przed oczami pojawiły mu się granatowe włosy. Zaczął intensywnie się rozglądać, gdy ujrzał obiekt swoich dość częstych rozmyślań. Siedziała na parapecie okna, a białe firanki pieściły jej plecy. Po jakimś czasie rozpłakała się. Automatycznie wyciągnął dłoń w kierunku dziewczyny, lecz po chwili cofnął ją dość gwałtownie, jakby się oparzył. Zaciskając usta w wąską kreskę, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego domu. [...]
   [...] - Sasuke, dopiero umarł Trzeci Hokage. - powiedział cicho błękitnooki
Zacisnął ręce w pięści, słysząc jego obrzydliwą odpowiedź. Unosząc wysoko głowę, czuł jakby para wydobywała się z jego uszu. Nie mógł patrzeć, jak ją traktował. W końcu nie wytrzymał, uderzył go. Mocno.
 - Nie. Hinata nie będzie twoja kolejną zabawką. Sama potrafi podjąć decyzję z kim chcę spędzić czas, a ty z pewnością nie jesteś osobą, która może o tym decydować. - wycedził przed siebie, pochylając się nad Uchihą. 
W odpowiedzi dostał "serdecznego" kopa w brzuch. Zatoczył się do tyłu, następnie splunął krwią. Zamierzał mu oddać dwa razy mocniej, gdyby nie jej płacz. Rzecz, której tak bardzo nienawidził.
 - Przestańcie, proszę przestańcie...
 - Hinata... - zaczął Uzumaki, prostując się
 - Myślę, że dobrze będzie, gdy zostanę trochę sama. Przepraszam.
Patrzył, jak biegła ani razu nie odwracając się. Może i lepiej, że nie dane było dziewczynie zobaczyć, jak go zraniła [...]
   [...]  Niebieskooki puścił technikę przed siebie i ile sił w nogach pobiegł w stronę granatowowłosej. Zasłonił ją swoim ciałem, przyjmując technikę na siebie. Odwrócił lekko głowę w jej stronę, uśmiechając się szeroko. Po chwili poczuł przeszywający ból w okolicach nerek. [...]
   Zapomniane chwile z życia wracały do niego, jak małe szczeniaki, które potrzebują mleka matki. Odzyskał dla niego rzecz cenną i miał się podać? Tak po prostu umrzeć? Nie ma mowy...
   ...W głowie mu szumi, gdy czuję, jak brudna woda z kałuży leci wprost na jego twarz. Krztusi się, kiedy ciecz dostaję mu się do buzi. Każdy z pięciu zmysłów uderza w niego, niczym potężna fala, uświadamiając mu w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Leżał w kałuży pełnej brudnej wody wymieszanej z jego krwią. Był całkowicie przemarznięty i przemoczony, a ubranie miał podarte. Deszcz uderzał o ziemie, a na niebie rozlegały się grzmoty. Otworzył oczy, następnie zacisnął ręce w pięści, widząc jak jego podkoszulka przesiąka krwią. Sasuke kucał nieopodal niego aż nazbyt pewny swojej wygranej. Mówił coś na temat: "Ta walka od samego początku była z góry przesadzona". Naruto zaciskając zęby, przewrócił się na brzuch. Syknął z bólu doskonale zdając sobie sprawę, że jego rana była bardzo poważna i nadal mocno krwawiła. Spojrzał na Uchihe, który zdawał sobie nie zdawać sprawy co dzieję się wokół niego niego, ponieważ wciąż ciągnął swój "fascynujący" wykład. Namikaze drżąc na całym ciele, zaczął się podnosić.
 - Przestań pieprzyć. - warknął blondyn, stojąc już na nogach, następnie zaczął się prostować.
Kruczowłosy zaskoczony przerwał w połowie słowa, po chwili otrząsnął się z szoku. Kiedy układał swoje ciało do pozycji obronnej, zamarł niespodziewanie, nie potrafiąc drgnąć o milimetr.
   "Nie możesz się ruszyć, prawda Sasuke? Trucizna nareszcie zaczęła działać." - pomyślał Uzumaki, następnie wyjął kunai z którego skapywała trucizna. Ta sama broń, którą nie raz zranił Uchihe. Czasem opłaca się mieć tak zwane kontakty, czyli Maru - dziewczynę Gaary.
   Upuszczając kunai na ziemie, zebrał ostatki chakry i uaktywnił Tryb Bijuu.
 - Mini Rasenshuriken... - powiedział, wiedząc, że Sasuke nie ma szans.
Nim technika dorwała ciemnookiego, Uzumaki zaczął niebezpiecznie chwiać się na nogach. Upadał.
 - Żegnaj... - szepnął, uderzając o ziemie.
Nastała ciemność; Przez niebo przedziera się krzyk...

   Sakura wyszła ze szpitala, chcąc odpocząć przez chwilę, a także odetchnąć świeżym powietrzem. Przestało padać, czuć było wilgoć, zaś na niebie ukazywało się słońce. To chyba dobry znak, czyż nie? Noc przerodziła się w wilgotny poranek. Uśmiechnęła się lekko, gdy w oddali zauważyła sylwetki ludzi o których bardzo się martwiła. Zacisnęła usta w wąską kreskę, patrząc, jak biegną w jej stronę cali poobijani. Wszyscy.
   Posłała im ciepły uśmiech, ale i ten zniknął, dając miejsce łzom. "To niemożliwe!" - krzyczy w duchu, chociaż wcale w to nie wierzy.
 - Gomen, Saki. - mówi Shikamaru, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy.
Dziewczyna kiwa jedynie głową, nic nie mówiąc. Musiała stąd uciec, inaczej zwariuję. Wbiega do szpitala, a po jej policzkach ciekną łzy. Zasłania usta ręką, płacz Sakury się nasila. Mija zaskoczoną Tsunade z Ino, nie przejmując się tym. Wciąż biegnie przed siebie, w końcu braknie jej tchu. Opiera się o jedną z zimnych ścian, następnie zsuwa w dół. Przyciąga kolana do siebie, następnie kładzie na nich głowę. "Nie mogę uwierzyć, że znów ronię przez ciebie łzy... " - pomyślała, zatracając się w płaczu.

   Szpitalna sala, a w niej pacjent, który odzyskuję przytomność. Powoli otwiera zaspane i ciężkie powieki. Cale ciało miał obolałe. Bolało go dosłownie wszystko, nawet włosy. Nie mógł poruszyć się nawet odrobinkę, ponieważ zaraz zwijałby się z cierpienia. Zaczęło mu dokuczać pragnienie, jakby miliony rozjarzonych kamieni węgielnych ktoś mu tam włożył. Jednakże nim zdążył całkowicie otworzyć oczy, w magiczny sposób woda wlewała mu się do jamy ustnej. Pił bardzo łapczywie, nie chcąc zmarnować ani kropli. W końcu odetchnął głęboko, opadając na poduszki. Nie zwrócił uwagi na ból, patrzył jedynie w zmęczone oczy Haruno Sakury.
 - Saki, ja... - zaczął, lecz przerwała mu machnięciem ręki.
 - Nie martw się, jest okej. Po prostu odpoczywaj... Naruto. - wstała, następnie wyszła ze szpitalnej sali.
Zostawiła go samego z własnym myślami, wiedząc, że tego właśnie potrzebuję. Namikaze przeżył, a Sasuke...? Skupiając chakre, mimo, że był po poważnej operacji, zaczął szukać jego (chakry), ale... Nie potrafił znaleźć, a Uchiha nie mógł uciec, ponieważ trucizna miała działać bardzo długo. A przecież wyczuwał doskonale chakre Orochimaru z Kabuto, co oznacza jedno... Uzumaki był mordercą, który zabił eks-przyjaciela. Po policzkach pociekły mu łzy. Wściekły, zacisnął mocno pięści na pościeli, nie zważając na ból, przez który aż pociemniało mu przed oczami. Z jego gardła wydobył się przeraźliwy krzyk agonii. Rana na brzuchu ponownie mu się otworzyła, a kołdra zaczęła przybierać szkarłatny odcień. Do sali wpadli jacyś ludzie. Poczuł się niezwykle przyjemnie, gdy stracił kontakt ze światem.

***

   Obudził się dopiero następnego ranka z tą różnicą, że na krześle siedziała Tsunade. Przyglądała mu się z troską, a pod jej oczami, wyraźnie rysowały się ciemne worki. Na niej również ostatnie wydarzenia odcisnęły swoje piętno. Sięgnęła po szklankę z wodą, którą ostrożnie mu podała. Naruto chwytając ją w obie ręce, przyłożył do ust, gdy zdał sobie sprawę, że nie da rady niczego przełknąć. Nawet pomimo silnego pragnienia. Odłożył szklankę na szafkę, następnie ze skruchą spojrzał w brązowe oczy kobiety.
 - Ja... zabiłem go, prawda? - spytał, chociaż pytanie z niezwykłą trudnością przecisnęło mu się przez jego popękane usta.
 - Tak. Jednakże wiedz, że nikt cię nie obwinia. Każdy z nas zdawał sobie sprawę, że może do tego dojść. - powiedziała spokojnie
 - To mnie nie usprawiedliwia. - odparł gorzko
 - Naruto Namikaze Uzumaki... powiedz mi, co ja mam z tobą zrobić? Każdemu czasem podwinie się noga, a sztuką jest, aby nikt tego nie zauważył. Oraz owszem, zabiłeś Sasuke, ale czy naprawdę myślisz, że on, by cię oszczędził?
 - Tsunade... - zaczął
 - Morderstwo to nie koniec świata. Żyjemy w świecie, w którym każdy poplamił sobie ręce krwią.
Nie wytrzymał, wybuchnął płaczem. Poczuł, jak kojące ręce babuni głaszczą go po plecach, uważając na jego rozmaite obrażenia. Ukryty w ramionach Hokage, wylewał z siebie całe cierpienie.

***

   Jakiś czas później, po zjedzeniu sporego obiadu, usłyszał ciche pukanie do drzwi. Podciągnął się na łokciach do pozycji siedzącej, następnie ochrypłym głosem, krzyknął zwykłe "wejść". Miał nadzieje, że nie miał już opuchniętych oraz czerwonych oczu, które były skutkiem obfitego płaczu. Nie mógł okazać już więcej tego typu słabości. Jeżeli chodzi o Sasuke... po prostu się z tym pogodził oraz będzie żyć dalej, jak gdyby nigdy nic. W końcu nie można zbyt długo się nad sobą użalać.
   Patrzył, jak drzwi w dość powolnym tempie zaczęły się otwierać. Po chwili ujrzał postać Hinaty, idącej o kulach z jedną nogą gipsie.  "Ah, trzeba było ją od razu wziąć do szpitala" - skarcił się w duchu.
   Uśmiechnął się lekko, następnie zaczął bardzo poważnie zastanawiać w jaki sposób przekazać jej wiadomość o powrocie pamięci. Patrzył, jak dziewczyna niepewnie podchodzi do łóżka. Naruto widząc to wzdycha jedynie, następnie pyta żartobliwie:
  -Gdzie zgubiłaś nogę?
Hyuuga pali buraka, jednakże stoi na wyciągniecie ręki od Uzumakiego co ten sprytnie wykorzystuję. Łapie ją za nadgarstek, następnie ciągnie w swoją stronę. Jeszcze bardziej czerwona na twarzy, opiera się jedną ręką o tors Naruto, a jej granatowe włosy, łaskoczą go po twarzy. Namikaze poluźnia lekko uchwyt, jednakże nadal nie puszcza dłoni dziewczyny.
 - Pamiętasz, jak kiedyś zabrałem cię na ramen? A dokładniej w dniu naszego pierwszego spotkania. Powiedziałem wtedy: "Hinato, chcę żebyś wiedziała, że zawsze możesz na mnie liczyć". Więc głupia ty, nie patrz się na mnie już takim wzrokiem, a daj w końcu pocałować.
 - Ty... - zaczęła, lecz przerwała, czując jego silną dłoń na karku.
Na początku tylko musnął jej usta, spoglądając w mleczne oczy Hyuugi. Nie protestowała, na upartego mógł nawet powiedzieć, że prosiła go o więcej. Z uśmiechem złożył na jej malutkich usteczkach delikatny pocałunek, który ochoczo odwzajemniła.

   Była szczęśliwa, ale nic nie trwa wiecznie, prawda? Musiała zakończyć to błędne koło, nim będzie za późno...

~♥~


Witam wszystkich serdecznie! 
Jeżeli chodzi o ten rozdział to trochę śmiesznie wyszło. Po 3/4 miesiącach, napisałam go w niecałe 4 godziny jakieś dwa tygodnie temu. A raczej prawie, bo fragment zaczynający się od " Przez chwilę mierzyli się jedynie pełnym..." do "Nie naprawiając głupich błędów...?", napisałam jakiś miesiąc po zawieszeniu. 
Hm... jak tak teraz patrzę to jest mój najdłuższy rozdział, a wynosi on około 6 stron. A stało się tak, ponieważ połączyłam oba wcześniej planowane rozdziały. Z tego powodu też czeka was jeszcze jeden rozdział (ostatni) + Epilog, ale nie będzie on tak długi jak ten :/
Ale uszy do góry! Jeszcze dwa opowiadania zostały :)
Ahh! Zapomniałabym! Dzisiaj mija pierwszy rok bloga (i rok od kiedy obie stałyśmy się blogerkami ^^) :D Szczerze mówiąc, sama się dziwie, że ten czas tak szybko zleciał.
Pewnie już was nudzi moje ględzenie, więc chciałabym Wam za wszystko podziękować i tymczasowo żegnam :*

środa, 16 lipca 2014

Sasori & Rozalia - Dopóki żyję...



   Drogi Czytelniku, znasz powiedzenie "Przeznaczenia nie oszukasz"? Co powiesz, aby podważyć ten fakt? Życie ludzkie jest niebywale kruchą rzeczą. Zrobisz jeden, błędny ruch i to twój koniec. Ale... Czy tak na pewno musi być?
   Drogi Czytelniku, słyszałeś kiedyś o Czerwonym Skorpionie - Akasunie no Sasorim? "Potknął się", a teraz nie żyję. Jednakże, czy jego historia musiała się skończyć właśnie w ten sposób? Dla jednego ludzkiego życia jest nieskończenie wiele możliwych scenariuszy. Jednak nasz los i tak wybiera za nas, czyż nie?
   Drogi Czytelniku, myślę, że źle zaczęłam tą opowieść. Bo wiedzieć muszę jedno mój Drogi Czytelniku: czy wierzysz w przeznaczenie?

   Późną porą w stronę bramy wioski zmierzało pięcioro ludzi. Spod jednego z kapturów zamaskowanych postaci, wyraźnie wystawało biało-czerwone nakrycie głowy, jakie noszą Kage. Przybysze spojrzeli ze śmiechem na dwóch śpiących wartowników, pilnujących bramy wioski.
 - Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze ktoś ich napadnie, a oni nawet niczego nie zauważą. - powiedział jeden z nich, prychając przy tym z pogardą.
 - Zachowuj się. - upomniał go drugi, uderzając przy tym boleśnie chłopaka w tył głowy.
Po paru przekleństwach pod nosem, ruszył za resztą.
 - Jak mam być spokojny, skoro to właśnie im, mam ją powierzyć pod opiekę? - szepnął cicho, odchylając głowę do tyłu.
Przy tym zabiegu, jego kaptur lekko się sunął, ukazując przy tym kilka ognistych kosmyków. Tą osobą był oczywiście Akasuna no Sasori - członek ANBU z wioski Piasku.
   Nadal nie zadowolony z obrotu wielu spraw, poprawił jedynie kaptur, następnie wzdychając ciężko ruszył za towarzyszami.

~ Około 5 dni później ~

 - Ro, zobacz! Skończyłem ją wreszcie! Jest tak samo wspaniała, jak ja, prawda? - krzyczał uradowany chłopak, machając jej przed nosem swoją nową marionetką.
 - Sasori... wydoroślej w końcu. - skwitowała, następnie wstała z zamiarem wyjścia, gdyby nie czyjaś dłoń, chwytająca ją tak gwałtownie za nadgarstek. 
 - Wiem, że się denerwujesz, ale...
 - Niczym się nie denerwuję! 
Zaskoczona swoim nagłym wybuchem, zakryła dłonią usta, a jej policzki zalały się czerwienią. 
 - Chodź tu, ty łobuzie. - powiedział ze śmiechem Akasuna, czochrając przy tym jej włosy. - Muszę iść. Do zobaczenia. 
Zabierając swoje rzeczy, wyszedł z pomieszczenia, nie dając jej nawet czasu na odpowiedź. Gdy drzwi w końcu się za nim zamknęły, wypuścił nagromadzone płucach powietrze, które wstrzymywał od dłuższego czasu. 
Dlaczego to akurat faceci muszą być silni? 

~ Następnego dnia, poranek ~

   Kucał na gałęzi starego dębu, obserwując ze spokojem życie, toczące się u jego stóp. Prawy kącik ust wbrew woli Sasoriego, uniósł się do góry. "Czy ta dziewucha, zawsze musi być taka uparta?" - pomyślał, poprawiając maskę na twarzy. 
   Chłopak dzisiejszego dnia był jedynie dodatkowym zabezpieczeniem podczas misji. Jeżeli pojawiłby się jakikolwiek wróg, jego zadaniem byłoby go zniszczyć, aby nikomu innemu nie stała się krzywda. W pewnym sensie był przynętą, ale to nie do końca trafne określenie. 
   Jeżeli chodzi o jego obecność... Rozkazem wielmożnego Kazakage było utrzymanie postaci Sasoriego w tajemnicy. Podobno tak jest lepiej. Mimo to nie potrafił utrzymać buzi na kłódkę przed Rozalią. Zdawał sobie sprawę, że dzięki temu dziewczynie łatwiej będzie przez to wszystko przejść. Zresztą i on się cieszył, że dzięki temu raz czy dwa uda mu się z nią potajemnie porozmawiać, nie doprowadzając przy tym Rozali do zawału. 
   Zastanawiacie się zapewne o co chodzi dokładniej z tą misją. Bo widzicie... W Sunie nie było bezpiecznie. W powietrzu wisiała wojna. A Rozalia... Rozalia jest jinchuuriki demona, który posiada dziesięć ogonów - Juubiego. Zapewne zdajecie sobie sprawę co, by się stało, gdyby dziewczyna wpadła w niepowołane ręce? Zagłada. Cierpienie. Śmierć... Dlatego Sasori, postanowił, że zrobi wszystko co w jego mocy, by nikomu nic się nie stało, aby jej nic się nie stało...
   Nawet nie zauważył kiedy wyruszyli, ale wokół panowały już egipskie ciemności. Zdecydowanie przydałby się postój, z racji tego, że podróżowali już cały dzień. Wkrótce po tej myśli, rozbili obóz. Kucnął wygodniej na gałęzi, spoglądając na niebo pełne w białych plamach. "Zapowiada się długa noc" - pomyślał, zdejmując maskę z twarzy. 

~ Około 3 godziny później ~ 

   Rozalia nawet nie wie kiedy położyła się spać. W każdym razie póki co nie dała rady zmrużyć oka nawet na chwilę. Wściekła, skopała kocyk do czubków palców u stóp. Rozpięła drzwi od namiotu, następnie wyszła na zewnątrz. Zaskoczona zauważyła, że przy ognisku ktoś już siedział. Usiadła na przeciwko zakapturzonej postaci, sięgając do jednego z plecaków po jabłko. Wgryzając się w owoc, spojrzała spod przymrużonych powiek na na tajemniczego gościa.  
 - Nie powinieneś bardziej kryć swojej obecności? - spytała, spoglądając w jego oczy
 - Powiedzmy, że zlitowałem się nad osobą, która właśnie pełniła tu wartę. - odparł, odchylając się całym tułowiem do tyłu, przez co kaptur od płaszcza w spowolnionym tempie, opadł mu na plecy.
 - Tak, masz rację. Akasuna no Sasori - drugie wcielenie matki Teresy z Kalkuty. - odparła sarkastycznie, odgryzając spory kawałek jabłka.
Do jej uszu dobiegł charakterystyczny śmiech czerwonowłosego.
 - Co cię tak śmieszy? - spytała, pogryzając owoc.
 - Ty.
Nawet nie zdała sobie sprawy, kiedy znalazł się tak blisko niej. W każdym razie, kiedy uniosła swoje żółte tęczówki w górę, napotkała tam inne, brązowe. Z wrażenia aż upuściła ogryzek jabłka na ziemie. Mężczyzna zbliżał się do niej coraz szybciej, a ona nie potrafiła drgnąć choćby o milimetr. Parę sekund później i kilka nerwowych oddechów, ich usta połączyły się, a języki zaczęły bajeczną wojnę. Czas przestał się liczyć. Nastała ciemność.

~ Ranek ~

   Otworzenie oczu było bardzo złym pomysłem, zważywszy na to, że promienie słoneczne na swoją ofiarę wybrały właśnie ją. Przeciągnęła się, jak kotka, następnie ubierając się pośpiesznie, wyszła z namiotu. 
   Zaskoczona zdała sobie sprawę, że rozgląda się za Sasorim, gdy objęła wzrokiem drzewo klonu po raz kolejny. Wściekła, kopnęła duży kamień przed siebie z taką siłą, że aż zabolała ją cała stopa. Niezadowolona z obecnego obrotu spraw, zaczęła krzyczeć na każdego po kolei, że chciałaby już wyruszyć. Ach, jak bardzo pragnęła mieć te misję za sobą! 

~♥~

   Smutnym wzrokiem przyglądał się rozgoryczonej dziewczynie, wiedząc, że nic nie może zrobić. Jego obecność podczas tej wyprawy miała być tajemnicą. Zacisnął dłonie w pięści, gdy po chwili poczuł silny cios w głowę. Zamroczyło go. Stracił równowagę. Spadał.
Był jak anioł, który stracił skrzydła.
 - Ro... - szepnął, wciąż lecąc w dół, następnie stracił przytomność.

~♥~

   Coś było zdecydowanie nie tak. Nie potrafiła dokładnie stwierdzić co konkretnie, ale pewnych znaków nie powinno się bagatelizować. W każdym razie planowała mieć uszy i oczy głęboko otwarte. 
Miała rację...
1 sekunda. W jednej sekundzie rozpętało się istne piekło. Tyle w zupełności wystarczyło...
 - Uciekaj, naczynie Juubiego. - powiedział shinobi, zasłaniając ją swoim własnym ciałem przed serią kunai.
Mimo, że uratował jej życie to... słowa tego człowieka bardzo ją zabolały. To co działo się wokół niej... przestało to Rozalię cokolwiek obchodzić, mimo, że Akatsuki przyszło właśnie po nią. Jednakże... czy tylko tym była? Naczyniem? Pojemnikiem dla demona? Czy kogokolwiek obchodziły jej uczucia? 
 - Sasori, uratuj mnie. - szepnęła, upadając na ziemie.
Kropla po kropli, płacz białowłosej jedynie coraz bardziej się nasilał. Wtedy to poczuła. Tą oblepioną krwią dłoń, chwytającą ją za dłoń. 
 - Obiecałem sobie... że... dopóki żyję... ty... b-będziesz bezpieczna. - wychrypiał, ciągnąc ją głębiej do lasu, kiedy sam ledwo stał na nogach. 
Przerażona, zakryła sobie usta dłonią. Stan Sasoriego... był krytyczny. 
 - Zaczekaj! Przecież jesteś rany! - zaczęła krzyczeć, zacierając się pietami o ziemie. 
Chłopak z bólem w oczach zatrzymując się gwałtownie, odwrócił się w stronę białowłosej.
 - Ci shinobi, właśnie tracą życie za ciebie. Nie wygrają tej bitwy, nie z Akatsuki.  Oni są niczym demony wyjęte z paszczy szatana. Ale ty... Ty musisz przeżyć! Rozumiesz, Ro?! Obiecaj, że przeżyjesz! - mówił i krzyczał, ściskając ją za ramiona.
Własne czoło opierał o skroń żółtookiej, a po jego policzkach ciekły łzy. 
 - Ja... - zaczęła, lecz w ułamku sekundy z ust skorpiona pociekła krew wprost na jej biust. Ciało chłopaka stało się wiotkie i nieruchome, a temperatura zaczęła spadać. Akasuna zsuwał się po jej ciele niczym kropla deszczu.
   Żółte tęczówki Rozali patrzyły się tępo przed siebie, a jej ciało przeszywały dreszcze. Przyłożyła obie dłonie do ust, po chwili jak szmaciana lalka, upadła na kolana obok Akasuny. 
 - Sasori... - szepnęła, następnie odważyła się na niego spojrzeć - Błagam, nie rób mi tego. - wyciągnęła rękę w stronę jego szyi, aby sprawdzić puls.
   Nie oddychał. To ją otrzeźwiło na tyle, aby zacząć go reanimować.
 - Sasori, idioto! Nie pokazałam ci tylu rzeczy, nie wyznałam że cię kocham, dlatego ty... nie możesz umrzeć, słyszysz?! Nie zostawiaj mnie! - płakała, uciskając mu klatkę piersiową.
Ale... zdała sobie sprawę, że to niemożliwe. On już nie żył, nie potrafiła przywrócić go do życia. Położyła głowę na jego torsie, wyjąc coraz głośniej.
 - Hm... Jesteś Rozalia, prawda? Pozwól być ofiarą dla Jashina. - powiedział Hidan, wyłaniając się z lasu.
To był koniec.

~ W niedalekiej przyszłości ~

   Blond Hokage spacerowała po lesie, obserwując tutejsze trupy z kamienną twarzą. W pewnym momencie zatrzymała się przy ciele chłopca, tonącego w kałuży (lekko zeschniętej) krwi. Tsunade pochyliła się nad młodzieńcem, następnie powolnym ruchem nadgarstka, zamknęła mu oczy. 
 - Czy to było przeznaczenie... Sasori? - spytała cicho
Otarła jedną samotną łzę z kącika lewego oka, następnie prostując się, pomaszerowała w kierunku Wioski Liścia. 
   W końcu trzeba było przygotować się do i tak nieuniknionej już wojny. Niestety ciężkie czasy nastały w świecie shinobi...

Drogi Czytelniku, czy nasunął ci się jakiś wniosek po przeczytaniu tej historii? 
Drogi Czytelniku, musisz wiedzieć jedno:
PRZEZNACZENIA NIE DA SIĘ OSZUKAĆ.
MUHAHAHAHAHAHA!!!

***
                                Bonus:

 (Dziewczyna miała mieć białe włosy, ale te zdjęcie jakoś mi się spodobało ^^)

No więc... Witam i tak dalej :* Jak tam wakacje, skarby? U mnie czasem nudno, a czasem... aż za wesoło xd
Zamówienie dla kolorowej, mam nadzieje że przypadnie jej do gustu oczywiście ^^
W każdym razie... BLOG ZOSTAJĘ OFICJALNIE ODWIESZONY OD DNIA DZISIEJSZEGO!!!
Bayo :*
PS. Myślę, że blog zostanie skończony już w te wakacje bez zbędnych komplikacji :)
PSS. Rozdział 22 pojawi się w najbliższym czasie .3.


poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Zawieszamy!!!

   Witam... zapewne po tytule notki zdajecie sobie sprawę co zaraz przeczytacie. Osobiście mi zawieszenie bloga już od dawno chodziło po głowie, że tak to ujmę. Dlatego po skonsultowaniu tego z Nielegalną, doszłyśmy do tego właśnie wniosku. Z notkami ostatnio było coraz gorzej, a moja wena jest ostatnio coraz bardziej kapryśna, do tego dochodzą rzeczy tego typu, jak szkoła oraz zwykłe życie.
Jeżeli chodzi o powrót to... myślimy nad wakacjami, ale różnie może wyjść :c
Do zobaczenia... kiedyś.

sobota, 1 marca 2014

Konnichiwa wam, tak wiem bardzo długo mnie nie było i przez większość czasu moja Weroniczka musiała radzić sobie sama, lecz nie miejcie do mnie żalu, ponieważ nadszedł 2 semestr tego roku a ponieważ jestem młodsza o rok od Zbuntowanej -jestem w 6 klasie. Każda z nas ma ciężko ja mam w szkole dodatkowy wycisk -test kompetencji- te wszystkie przygotowania sprawdziany, dodatkowe prace domowe w dodatku mam zajęcia poza lekcyjne i wgl nie mam czasu na nic co lubię. Ewentualnie coś tam sb maznę na kartce....co nie znaczy, że Niczka nie ma ciężej. Pewnie się zapytacie- wgl po co ona to piszę !? chciałabym was powiadomić że po sprawdzianie 6-klasisty zacznę bardziej uczestniczyć w życie naszego bloga.

                                                                                                 Całuski Nielegalna ;**